Organizator: 9. PgDW „Zorza Polarna”, Hufiec ZHP Kraków-Podgórze, komendant: pwd. Andrzej Pałka.

Termin: 31.07 – 12.08. Miejsce: Rumunia, Bukowina i Maramuresz

Ilość osób: 12

Informacje ogólne:

  • Decyzja o kierunku podróży została podjęta na przełomie grudnia/stycznia i była w dużej mierze uwarunkowana niską ceną kosztów życia, oraz ew. kosztów podróży do Rumunii. Duży wpływ na decyzję miał także nasz komendant, który Rumunię zwiedził wzdłuż i wszerz i w momencie, w którym jakiś nasz pomysł nie miał odwzorowania w rzeczywistości jak np. korzystanie ze szklaków na miejscu, które prawie w ogóle nie funkcjonują.

    zdj 6 3

  • Model przygotowań. Najważniejsze by nie wszyscy robili wszystko. Podstawa to siąść razem i omówić jakie są główne działy przygotowań np.: sprzęt, transport, finanse, przygotowanie fizyczne, żywienie i każdy z nich szczegółowo opisać, jeśli chodzi o zakres działań i obowiązków. Następnie musimy wybrać szefów danych działów i osoby które będą z nimi dane zagadnienia realizować. Następnie zostaje już tylko kwestia przygotowań i ich realizacji. Nad każdym z tych działów pieczę sprawować powinien drużynowy lub komendant, który na bieżąco analizuje realizację celów.

  • Obóz powinna organizować całą drużyna, a nie tylko osoby na obóz jadące. Powinno tak być, ze względu na to, że ktoś z jadących może się wykruszyć w trakcie i na odwrót, co daje elastyczność, jeśli chodzi o zaznajomienie wszystkich z tematem. Poza tym w ten sposób rozkładamy ciężar obowiązków na większą ilość osób. Jednak nie powierzyłbym nie zadeklarowanym uczestnikom bardzo ważnych zadań.

  • Osoby powinny same zgłosić się do pełnienia danej roli czy funkcji, jednak dobrym psychologicznym zabiegiem jest porozmawianie z kimś na stronie i wytłumaczenie, dlaczego właśnie ta osoba jest idealnym kandydatem w oczach drużynowego.

  • Cele wychowawcze jakie mają być zrealizowane przez członków drużyny, powinien ustalić i przeanalizować na podstawie znajomości członków drużyny – drużynowy. Cele samego obozu, to czego drużyna chce się nauczyć, poznać, doświadczyć powinni ustalić jadący członkowie drużyny.

  • W teorii wszyscy chcą jechać, działać, robić i poznawać. W praktyce bywa różnie. Ludzie tracą i zyskują motywację. Niektórzy do obowiązków się nie przykładają, a niektórzy chcą jechać, ale „szkoła” i  „trudne sprawdziany”. W rzeczywistości możecie znaleźć się w sytuacji, gdzie robicie obóz Wy i osoby których ilość można policzyć na palcach.

Obóz składał się ostatecznie z 10 członków drużyny, 1 bliskiej nam druhny z Zakopanego i komendanta, osoby z zewnątrz, która realizowała z nami wiele akcji.

Funkcyjni przed:

  • Gastronomia: Maria i Joanna
  • Sprzęt: Kacper, Grzegorz
  • Dokumentacja, finanse, współpraca zewnętrzna: Andrzej i Daniel
  • Projekt Crowdfundingowy: Wojciech, Magda, Andrzej

Funkcyjni w trakcie:

  • Gastronomia: Maria i Joanna
  • Trasa i planowanie: Andrzej i Daniel
  • Palniki: Maciek
  • Woda (uzupełnianie): Dominika 1, Wojciech
  • Dyscyplina: Andrzej
  • Porządek podczas działań: Magda

To, że nie wszyscy zostali tutaj wymienieni, to nie znaczy, że nic nie robili w trakcie. Najprawdopodobniej nie mieli stałych obowiązków, tylko to co trzeba było realizować na bieżąco.

Relacje uczestników:

Gura Humorului, tam wylądowaliśmy po nocy przespanej w pociągu z Cluj Napoki. Wybraliśmy się na piękny i bogato malowany, i zdobiony, bardzo stary Monastyr – Voronet. Aby uszanować tamtejsze zwyczaje, każdy z nas musiał nałożyć na siebie materiał, który w formie wiązanej sznurkami spódniczki miał zakrywać nasze nogi.

zdj 6 01

Następnie w niesamowicie męczącym organizm upale, z pełnymi plecakami, udaliśmy się w kierunku Pleszy, gdzie przy wsparciu Domu Polskiego, znaleźliśmy miejsce by się rozbić, z zapewnionym dostępem do wody.

Następnego dnia rano, po wypiciu mleka prosto od krowy, pełniliśmy służbę dla pewnej polskiej rodziny, rąbiąc i układając dla nich solidne pokłady drewna na najbliższą zimę.

Zaraz po tym wyruszyliśmy na wyprawę do miejscowości Kaczyka, gdzie rękami Polaków z okolic Tarnowa, Krakowa i Wieliczki, dziesiątki lat temu została zbudowana kopalnia soli. Chłód podziemi, zamiast być przyjemny ukojeniem 30-kilku stopniowego upału, był szokiem termicznym. Zwiedzać ją można było bez przewodnika i choć jest ona krótka, to iście urocza. Zaskakującym punktem w niej było zdecydowanie mocno uczęszczane boisko piłkarskie.

Zmęczeni podróżą i upałem docieramy z powrotem do Pleszy by wraz z poznaną rodziną spędzić czas, poopowiadać o Polsce i pośpiewać piosenki w ojczystym języku.

Następnego dnia, wczesnego ranka, wybraliśmy się na niesamowitą rzeźbę. Nieopodal Pleszy pewien miejscowy rzeźbiarz (nie pamiętam już imienia) w pięknej skale wyrył kilka scen z Biblii i kilku bliżej nam nie znanych postaci. Coś na prawdę wartego zobaczenia.

Po tym jak nacieszyliśmy się pięknym widokiem niesamowitych rzeźb i napełniliśmy nasze brzuchy smakowitą owsianką ruszyliśmy dalej.

Dzięki wielkiej życzliwości gospodarza szybko dojechaliśmy do Polany Micului. Tam swoją energie spożytkowaliśmy pomagając ks.Gabrielowi uprzątnąć z ciężkich cegieł i belek drewna miejsce budowy domu parafialnego. Po zakończonej pracy nic nie smakowało lepiej jak słodki, soczysty arbuz zjedzony nad brzegiem rzeki.

Wieczorem mieliśmy okazję uczestniczyć w mszy świętej w j. polskim . Swoją modlitwę ofiarowaliśmy za wszystkich uśmiechniętych, otwartych i bardzo pomocnych ludzi, których spotkaliśmy na swojej drodze. Ks. proboszcz ugościł nas w domu pielgrzyma. Nikt nie mógł sobie wtedy wymarzyć lepszego noclegu. Dach nad głową, ciepła woda, prysznice, kuchnia….tyle luksusu na raz !  <3

Kolejnego dnia nie ruszyliśmy na wędrówkę, gdyż parę osób potrzebowało więcej czasu na regeneracje, ale to nie oznaczało, że próżnowaliśmy. Cały dzień zleciał Nam na lepszym poznaniu polskiej wsi oraz na służbie w najbliższym otoczeniu. Posprzątaliśmy poprzewracane kontenery – krajobraz bez śmieci od razu był piękniejszy!  😉 Zbudowaliśmy dużego drewnianego ludzika, który był pomocą kleryków w prowadzeniu rekolekcji dla dzieci. ( Tak, świat jest mały… okazało się, że klerycy byli z naszego Wyższe Seminarium Duchowne Archidiecezji Krakowskiej:) )

 

zdj 6 04

Wieczorem mieliśmy ognisko i pyyyyszną kolacje śpiewaliśmy i wspólnie się bawiliśmy, niestety nie do samego rana bo następnego dnia trzeba było wcześnie wstać i ruszyć na całodzienną wędrówkę do Sucevity.

W tej opowieści były już tylko dzikie góry, puste szlaki, stada pasących się owiec i biegające konie… ale o tym później… 🙂

~Marysia

zdj 6 07

Wędrówka z Poiany Micului do Pleszy była dla mnie absolutnym wyczynem. Trzeba było opuścić wygodne podłogi na poddaszu i kuchnię z kuchenką gazową. Wyposażeni w butelki wody i odnalezione na dnie plecaka Grześka słodycze, wyruszyliśmy w drogę. Maszerowało mi się lepiej, bo wiedziałam już, jak wyregulować plecak.

Zakładana trasa wiodła przez leśne drogi, co wykluczyło łapanie samochodów na mojego ukochanego stopa. Filip powiedziałby: “Trza być mientkim![sic!]”. Więc nie było co marudzić. Podejścia momentami bywały strome, nawet pionowe, a ciężki plecak ich nie ułatwiał.

Okazało się, że wyznaczonej trasy nie ma, dlatego muzdj 6 05sieliśmy podążać za poziomicami I zgodnie z wyznaczonym azymutem. Ech, do dziś czuję ogromną wdzięczność, że Daniel zabrał tablet, który czasami był nam głównym drogowskazem. Przedzieraliśmy się więc pomiędzy konarami, szliśmy korytami rzek. Topiliśmy buty, a kryzysy zajadaliśmy herbatnikami “Skawy”. Po kilku godzinach dotarliśmy pod wpisany na listę UNESCO monastyr w Sucevicie. Jest imponujący, tak jak wzgórze za nim.

Musieliśmy znaleźć nocleg – prawosławne zakonnice, Pani z hotelu, ochroniarz, wszyscy okazali się pomocni, ale…

Miłość do żandarmerii rumuńskiej była tą od pierwszego wejrzenia.

Znaleźli nam pole namiotowe, zawieźli tam z bagażami, SWOIM RADIOWOZEM, kumacie czaczę?!

Kolejny dzień to zwiedzanie Suceavy, stolicy Bukowiny. Już wiem, że busy w Rumunii łapie się tak jak stopa, po prostu stoisz gdzieś przy drodze i liczysz na łut szczęścia. Na miejscu odwiedziliśmy monastyr patrona regionu, św. Jana Nowego oraz siedzibę Związku Polaków w Rumunii. Dalej zadreptaliśmy po milionach schodów aż pod wielki pomnik Stefana Wielkiego.

Naprawdę chcieliśmy po drodze zwiedzić skansen, ale Pan Strażnik zaczął nas przeganiać. Ruiny zamku Tronowego też chcieliśmy, ale było zamknięte. Przy nich jednak nauczyłam się pić wodę z miejskiego wodopoju.

Obiad w rumuńskim barze mlecznym był, hmmm…, ciekawym doświadczeniem. Kasza nie była jaglana, ale kurze udko całkiem strawne. Podobno.

Upolowaliśmy za to busa powrotnego na połowę trasy, a potem złapaliśmy stopa i, co dziwne, jednocześnie dotarliśmy na nasz nocleg.

~ Joanna

zdj 6 08

Kontakt: pwd. Andrzej Pałka (jedrekpa(at)gmail.com).