Rozliczyć, zadzwonić, przypomnieć, odpisać, ochrzanić, spotkać się, pochwalić. Na wczoraj, na jutro, deadline, najpóźniej dziś, najszybciej jak się da, już dawno po, o kurczę, zapomniałem. Zebrać, przeprowadzić, skonsultować, przyjąć, przekazać, sprawdzić, załatwić. Za godzinę, cały rok, jeszcze trochę, z wysokim priorytetem, bezzwłocznie.

U niektórych jedna czwarta, u innych jedna trzecia, u części pół, a u jeszcze innych trzy czwarte. Czego? Życia. Życia instruktora, życia zaangażowanego wędrownika, działacza, drużynowego, komendanta, szefa, opiekuna. Jest „coś”, co pchnęło do przodu i kazało zacząć. Jest ten przeklęty ścisk w brzuchu, kiedy nie wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Są serie rozczarowań, zawodów, głupich przepychanek i kłótni. I ta lista zadań, która nigdy nie chce się skrócić – obetniesz jedno, a na to miejsce dopiszesz dwa nowe.

Spójrz na to z boku. Wpakowali cię w jakiś głupi mundurek, dali gromadę dzieci, wędrowników czy instruktorów pod opiekę, zajęli mnóstwo czasu, częściej krzyczeli niż chwalili – i jeszcze ten przeklęty ścisk w brzuchu. Nic tu się nie opłaca. Nie opłaca się aż do tego momentu, kiedy ktoś powie ci to, czego nie mówi się na co dzień. To, co robisz, jest ważne.

Więcej przeczytasz w artykule Jakuba Sieczko w Internetowym Magazynie Wędrowniczym „Na Tropie”