O obozie wędrownym Hufcowej Wodnej Warszawskiej DW „Głębia”.
Początki:
Zaczęliśmy od zbiórki, na której:
- podjęliśmy decyzję o tym jaki chcemy obóz (stacjonarny, półwędrowny czy wędrowny) i ile ma on trwać – stanęło na dwutygodniowym wędrownym obozie pod żaglami
- zdecydowaliśmy dokąd chcemy ruszyć – wygrały Mazury (trasę dostaliśmy od druhny, która już podobną akcję organizowała)
- stworzyliśmy listę rzeczy którymi trzeba się zająć (np. papierologia, transport, wynajem łódek, żywienie itp.)
- rozdzieliliśmy zadania
Następnie powoli działaliśmy – każdy w swojej dziedzinie. Otoczone to było delikatnym nadzorem drużynowego, jeśli ktoś spoczywał na laurach nie skończywszy swojego zadania, to aplikowany był impuls przypominający o powinnościach.
Kolejnym trudnym etapem było znalezienie komendanta obozu (nikt w drużynie nie posiadał odpowiednich uprawnień), co udało się zrobić podczas zjazdu hufca – smutnym zderzeniem z rzeczywistością był fakt, że komendant miał jechać za darmo, co zauważalnie odbiło się na kosztach obozu pozostałych 11 uczestników.
Pojawiały się problemy przy planowaniu budżetu obozu, zmieniała się ilość jadących i wszystko miało w sobie dodatek chaosu, był to pierwszy obóz przygotowywany przez drużynowego, który sam musiał nauczyć się prowadzenia takich akcji, zanim mógłby przekazać ich robienie reszcie członków drużyny. Jednak gdy przyszedł termin składania papierów w Chorągwi, wszystko było już przygotowane i zostało przyjęte bez konieczności składania poprawek.
Obóz nie wyszedł najtaniej głównie ze względu na konieczność wynajęcia żaglówek (nie dorobiliśmy się jeszcze własnej jednostki – wówczas koszty transportu wyniosłyby ok 1/3 tego, co wynajem). Na szczęście udało się wszystkie sprawy finansowe rozwiązać pozytywnie (w jednym przypadku z pomocą hufca).
Na obóz pojechało 12 osób:
- 1 komendant
- 2 instruktorów (drużynowy + „wolny elektron”)
- 9 uczestników
Jako, że obóz miał formę rejsu, zamiast oboźnego wyznaczono bosmana, którym została przyboczna, a uczestnicy byli podzieleni na wachty zamiast na zastępy.
Ramowy plan dnia wyglądał następująco:
- 7:30 – pobudka, rozgrzewka, przygotowanie do apelu
- 8 – apel (z podniesieniem bander Polski i ZHP na jachtach i wybijaniem „szklanek”)
- po apelu – śniadanie
- Przed południem odbywały się zajęcia z tematyki żeglarskiej – były one wymierzone w zdobywanie sprawności żeglarskich z Programu Wychowania Morskiego CWM ZHP, przy założeniu że wszyscy startują z żeglarskiego poziomu „0” (przez cały czas trwania obozu uczestnicy mieli możliwość zdobywania tych sprawności przez zaliczanie odpowiednich punktów u drużynowego lub komendanta obozu – oni posiadali odpowiednie uprawnienia żeglarskie).
- Po południu następowała żegluga do następnego miejsca noclegowego, podczas której uczestnicy uczyli się w praktyce żeglowania zarówno jako załoganci, jak i jako prowadzący jacht.
- Po przybyciu do nowego miejsca noclegowego (czasem „na dziko”, choć częściej w marinach) i zrobieniu „klaru portowego” (porządku pozwalającego na sprawne funkcjonowanie przy brzegu) zazwyczaj miał miejsce obiad (robiony przez uczestników obozu pod nadzorem wyznaczonego na tę funkcję cooka), a po nim kolejny blok zajęć.
- W momencie zachodu słońca opuszczano bandery zgodnie z ceremoniałem.
- Po kolacji odbywał się ostatni, najkrótszy blok zajęć.
Patrząc z perspektywy czasu wiem, że podszedłem do programu obozu nieco zbyt ambitnie (za dużo chciałem wrzucić na jedne zajęcia i nie pozostawiałem sobie dostatecznie dużo marginesu na rzeczy, z których opanowaniem uczestnicy będą mieli większe trudności). Można by też nieco program urozmaicić i postawić przed uczestnikami zadanie poprowadzenia zajęć na obozie (ze względu na „zieloność” załogantów prawie wszystkie zajęcia o żeglarstwie były prowadzone przez drużynowego). Okazało się, że zaplanowane „przeloty” były dobrej długości – zazwyczaj pozwalały na kilka godzin żeglugi, lecz nie powodowały dużego przesytu nią. Wszystkie udało się wykonać zgodnie z założeniami. Okazało się natomiast, że nieprzewidzianą potrzebą jest duża ilość paliwa do silników zaburtowych – firma udostępniająca jachty zapewnia kanister na start, okazało się że potrzebne były 3-4 (między innymi do pokonania długiego odcinku kanałów). Nie była przeszkodą koedukacyjność załóg, a nawet stanowiła plus (nie było problemów przy czynnościach takich jak kładzenie masztu).
Kontakt: pwd. Przemysław Dziewit https://www.facebook.com/przemek.dziewit