Postój w Gorganach: remont chaty i zdobywanie szczytów

phm. Antoni Kurek „Kurson”, drużynowy 60 WDW „Привал”

Fakty

• 20-30 sierpnia 2017 (11 dni)
• 8 uczestników
• 4 dni na remont chaty, 3 dni na wędrówkę po Gorganach, 1 dzień na zwiedzanie Lwowa
• koszt obozu: 570 zł/os.

Nasz ukraiński obóz zaczęliśmy planować w zimie. Już od wrześniowych zbiórek szukaliśmy celu, który wszyscy razem chcielibyśmy zrealizować. Musiało odpaść kilka pomysłów, by wreszcie w styczniu, w głosowaniu spośród wielu, pojawił się ten najatrakcyjniejszy: pomoc w remoncie górskiej chaty lub schroniska. Od tego momentu było łatwiej. Podzieliliśmy się pracą: Wojtek szukał odpowiedniego schroniska (świetna grupa na fb: Wiating czyli chatki w górach), Marek planował wyżywienie, Maciek trasę wędrówki. Po potwierdzeniu miejsca, Andrzej sprawdził przejazdy i kupił bilety. Daria zadbała o śpiewniki i plan wycieczki po Lwowie. Igor wypożyczył dla nas namioty.

Nie chcieliśmy jechać źle przygotowaniu, więc w czerwcu Mateusz zorganizował dla nas prezentację, na której powiedział jak się ubrać i co zabrać w góry: jakie ciuchy, jaki plecak, jaki szpej. Tydzień później sprawdziliśmy te rady podczas wędrówki kondycyjnej po Powsinie. Pozwoliła ona w pewnym stopniu sprawdzić czy wszyscy są fizycznie
przygotowani do chodzenia po górach. Zaczęliśmy o wschodzie Słońca i pokonaliśmy 27 km, wszyscy dali radę!
Na ostatnich zbiórkach przed wyjazdem pakowaliśmy plecaki, sprawdzaliśmy co, kto bierze i dzieliliśmy się sprzętem ogólnym: menażkami, palnikami, częściami namiotów itp. Osobiście odebrałem przygotowania do obozu jako niemiłosiernie długie. Czekałem na tę sierpniową przygodę, i czekałem… Gdy zebraliśmy się na dworcu Zachodnim, nie docierało do mnie w pełni, że to już, teraz, że zaczynamy!

Na Ukrainę jedzie się bardzo długo, podróż po kraju też zajmuje wiele czasu z powodu dróg kiepskiej jakości. Nie pytajcie ile macie kilometrów do następnej miejscowości. Pytajcie ile bus będzie jechał. Hrywna jest bardzo tania, najlepiej wymienić ją tuż po przekroczeniu granicy. W konsekwencji, tanie jest wszystko. To dobry kierunek dla tych, którzy nie chcą, by obóz kosztował zbyt wiele.

Naszym pierwszym celem było dotarcie do Czernika, małej wsi na południe od Iwano-Frankowska. Grupa Polaków zakupiła tam stuletnią huculską chatę, którą od paru lat z mozołem remontuje. Spóźniliśmy się na pomoc w remoncie dachu, ale dzięki nam zostało zebrane i ułożone całe drewno na zimę, ułożyliśmy kamienie pod werandą, naprawiliśmy poręcze prowadzące do potoku, wykończyliśmy obramowania okiennic, powiększyliśmy palenisko, naprawiliśmy dach starego ula, no i prowadziliśmy chatę: sprzątaliśmy, przygotowywaliśmy posiłki. Do prowadzenia chaty codziennie były wyznaczone dwie osoby, które dbały o posiłki i porządek. Nie brały one tego dnia udziału w pracach remontowych i szczerze, po prostu nie miałyby czasu. Jazda po zakupy, przynoszenie i gotowanie wody, zmywanie, gotowanie… To była robota bez odpoczynku!

Wstawaliśmy około 8:00, śniadanie było na 9:00, a o 10:00 braliśmy się do pracy. Koło 14:00 jedliśmy obiad i robiliśmy krótką przerwę, by pracować do kolacji około 19:00. Po niej siadaliśmy przy ognisku, gdzie dzieliliśmy się wrażeniami z całego dnia. Wprowadziliśmy system, który pozwalał docenić, bądź podziękować innym. W tym celu
zabraliśmy na obóz paracord – linkę spadochronową – w kilku kolorach, które wedle własnego uznania można było komuś przyznać mówiąc za co. Każdego wieczoru mieliśmy też dyskusję. Zaczęliśmy od rozważań kim jest wędrownik, co go wyróżnia na tle innych młodych ludzi? Dyskutowaliśmy o formie sprzeciwu Lucie Myslnikovej z czeskiej organizacji skautowej przeciwko marszowi narodowców w Czechach w maju tego roku. To był punkt wyjścia do dyskusji o tolerancji, otwartości i sposobie wyrażania swoich poglądów, gdy ktoś posiada zupełnie przeciwne.
Na dyskusji o patriotyzmie zastanawialiśmy się o tym, co my możemy robić dobrego dla innych. Punktem wyjścia był Jurek Owsiak dążący do podniesienia poziomu zdrowia młodych i starych Polaków. W drugiej połowie obozu zaczęliśmy więcej rozmawiać o nas samych. W czym jesteśmy dobrzy? Jakie mamy plany przed sobą, jakie wyzwania będziemy podejmować? Prowadziło to nas do dyskusji o sensie stawiania sobie wyzwania i sensie realizowania
prób na stopnie. Podczas wędrówki przeznaczyliśmy kilka godzin na rozmowy w dwójkach, trójkach o tym, jakie zadania można sobie stawiać na konkretne wymagania zawarte w próbie na HO.

Właśnie, wędrówka. Gdy pożegnaliśmy się z załogą Jędrykowej Sadyby, ruszyliśmy w kierunku Wielkiej Sywuli. Pierwszy dzień marszu to pokonane aż 27 kilometrów, ponad 1200 metrów łącznie podejścia. Ostatkiem sił doszedłem na połoninę Ruszczyna i nie ja jeden poznałem granicę swojej wytrzymałości…

DSC00013 e1521008273682

Pierwszy wieczór w trasie był świetnym momentem, by nadać barwy drużyny Darii, Igorowi i Pumbie, którzy dołączyli do nas parę miesięcy przed obozem. Wspólna wspinaczka zespoliła nas i de facto dopiero w górach z ósemki ludzi zrobiła prawdziwą drużynę. Zmęczeni, wycieńczeni, musieliśmy zrewidować nasze plany wędrówkowe. Niektórzy z nas mieli większe lub mniejsze kontuzje, skróciliśmy więc trasę i zdecydowaliśmy się zdobyć Sywulę Małą i Wielką bez plecaków, które schowaliśmy w krzakach. Wracając, zabraliśmy je i poszliśmy dalej, chcąc zejść jak najniżej przed zachodem Słońca.

DSC00037

W drodze powrotnej zeszliśmy ze szlaku. Niestety ich oznaczenia są w Gorganach bardzo kiepskie – bez odbiornika GPS i dobrej mapy lepiej się w nie nie zapuszczać. Nie chcieliśmy wracać, zdecydowaliśmy się na skrót. Mapa sugerowała zresztą, że powinna być w okolicy jakaś ścieżka. Nie było jej. Zaczęliśmy schodzić w dół po dużej stromiźnie, łapiąc się drzew i uważając, by nie poślizgnąć się na mchu. Szliśmy przez prawdziwą puszczę. Obraz niemal identyczny, co w „Zjawie”, tylko di Caprio gdzieś się zapodział.

DSC00030

Wędrówka nie była najbezpieczniejsza, w dodatku mieliśmy małe szanse znalezienia obozowiska, które założyli Wojtek z Markiem wyprzedzając nas wcześniej na trasie. Szczęśliwie dla nas, zobaczyliśmy wreszcie namioty. Odpoczynek, posiłek i ciepło ogniska zregenerowały nas po tym ciężkim dniu marszu. Trzeci dzień to zejście do Bystrycy drogą – nic trudnego. Krótsza była ta nasza trasa, ale dała to, co w obozie najważniejsze: poczucie przygody. I zbudowała więź. Mocno dbaliśmy o to, by podczas wędrówki trzymać się razem, nie dzielić się na mniejsze grupy: szybsze i wolniejsze. Gdy Gorgany dały nam mocno w kość, gadaliśmy z tymi, którzy mieli ciężko – bywało i tak, że następnego dnia to nam było ciężko. Doceniało się wtedy to, że idzie z tobą ktoś, że można pogadać o czymkolwiek i zapomnieć nieco o zmęczeniu.

Pierwszy dzień wymagał od nas wytrwałości – nie było łatwo dojść do celu, gdy już dwie godziny wcześniej twoje nogi krzyczały: stój! Drugiego, wspieraliśmy się psychicznie nawzajem. Na tych dwóch podstawach oparta jest nazwa naszej drużyny, którą przyjęliśmy wspólnie na najwyższym szczycie Gorgan. Nazywamy się Привал, czyli po ukraińsku Postój. Bo to właśnie na postoju czekamy na siebie nawzajem, to postój jest nam co jakiś czas potrzebny, by dojść do miejsca, które sobie zaplanowaliśmy.

DSC00005

Po powrocie z gór do Lwowa potrzebowaliśmy przede wszystkim odpoczynku. Plan zwiedzania nie do końca nam wyszedł: zwiedzanie po dachach okazało się „nagle” dużo droższe, na zwiedzanie podziemi zabrakło czasu. Zobaczyliśmy za to więzienie przy Łęckiego, zwiedziliśmy bazar i spotkaliśmy się z załogą Jędrykowej Sadyby na obiedzie.

Widzę już, że następnym razem na koniec obozu nie ma co robić wielkich planów – lepiej postawić na luz i odpoczynek.

Był to pierwszy obóz wędrowny dla nas wszystkich. Chciałem przede wszystkim zgrać naszą ekipę i stworzyć z niej prawdziwą drużynę – górska wędrówka świetnie w tym pomogła. Nam wszystkim natomiast zależało, by obóz był dla nas dużym wyzwaniem. I tak się stało! Planowanie, remont, zdobywanie szczytów – wiele z nas robiło to po raz pierwszy. Trzeba sobie tylko powiedzieć, że się chce. I kupić dobrą mapę! 😉

DSC00051 DSC00054

Kontakt: phm. Antoni Kurek „Kurson” (antoni.kurek(at)mokotow.zhp.pl)