Jeśli wyznacznikiem szaleństwa jest śpiewanie przed jedzeniem czy pląsanie przy każdej okazji, to mało szaleństwa jest nie tylko w HSR, ale też w życiu moim i wielu moich przyjaciół. Jeśli rozpatrywać w tych kategoriach, to jesteśmy śmiertelnie poważni. Ja jednak nie zgadzam się na takie kategorie.

(…)

Wyobraźmy sobie wspólnie kilka sytuacji:

Wizja nr 1

Dworzec kolejowy w większym lub całkiem małym mieście. Grupa wędrowników oczekuje na pociąg. Już godzinę trwa czekanie, postanawiają umilić sobie czas wspólnym pląsaniem. Śpiewają więc i tańczą w rytmie, że „stary Abraham miał siedmiu synów…”, że „kaczuszka ma kuperek” itp.

Innego dnia, na tym samym peronie, na ten sam pociąg czeka gromada zuchowa. Drużynowa, by umilić czas dzieciom, zachęca ich do zabawy. Zuchy radośnie śpiewają „stary Abraham, miał siedmiu synów…”, „kaczuszka, kaczuszka, ma kuperek…”.

Niby ta sama sytuacja, niby te same pląsy… jednak jak inaczej.

(…)

Pląsy to świetna zabawa, pamiętam, że w moim środowisku znaliśmy mnóstwo pląsów, zabaw i gier. I wykorzystywaliśmy je. Tylko to, co świetne dla zuchów, nie zawsze nadaje się dla wędrowników.  Zrozumiałe jest, gdy treścią zbiórki (albo raczej częścią treści) są zabawy w kaczuszki, żabki i inne stworki. Dzieci to uwielbiają, ale nawet z zuchami nie można przesadzać w pląsaniu. A co dopiero wędrownik? Jak namówić go do zabawy w pląs „jam jest żabka, tyś jest żabka”? I przede wszystkim, czy to konieczne, by go namawiać? No i tak myślę sobie, jak to dobrze wytłumaczyć…

Więcej przeczytasz w artykule Katarzyny Krawczyk w Internetowym Magazynie Wędrowniczym „Na Tropie”